sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział XXXVII

Isleen przemierzała pokój długimi, niespokojnymi krokami. Dręczyły ją wątpliwości i poczucie winy, które tej nocy nie dały jej spokojnie zasnąć. Kiedy tylko zamykała oczy ukazywał jej się obraz twarzy Eleny patrzącej niewidzącymi oczami w przestrzeń, a zaraz potem jej myśli zajmowała maleńka istota żyjąca w jej łonie. Widać jej instynkt macierzyński był już tak silny, że chciała ochronić każde dziecko w okolicy, ale akurat w tym wypadku nie mogła nic zrobić i przez to czuła się taka przybita. Świadomość, że razem z Eleną życie straci jej dziecko była nie do zniesienia.
Popychana silnymi emocjami nawet nie zorientowała się kiedy znalazła się w małym, obskurnym pokoiku zajmowanym przez kolejną niesłusznie więzioną przez Klausa osobę. Elena siedziała pod ścianą rękami obejmując kolana, a jej ciałem co jakiś czas wstrząsały dreszcze.
Isleen podeszła powoli do dziewczyny i spojrzała w tą zrozpaczoną, nieprzytomną twarz. Wiedziała, że toczy sama z sobą walkę, którą powoli przegrywa. Zrezygnowana i zła na siebie wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Eleny czując uspakajający przepływ magii. Wiedziała, że nie może dawać z siebie aż tak wiele, ale nie miała wyjścia. Musiała. Czuła, że to jest dobre.
Wyczerpana odsunęła się od dziewczyny i usiadła na przeciw niej oddychając nierówno. Przez jej umysł przepływało mnóstwo sprzecznych myśli. Z jednej strony czuła, że to co zrobiła tej dziewczynie było złe i zepsuło jej życie, ale z drugiej pojawiała się jej własna przeszłość. Jej i dziecka. Gdyby odwróciła się od Klausa świat dosłownie pożarłby ją i małą. Nie mogła sobie na to pozwolić i wiedziała, że to jedyne wyjście.
Po około dziesięciu minutach Elena drgnęła nieznacznie, a zaraz potem jej przerażone oczy utkwiły w twarzy Isleen. Nie były już tak nieobecne jak przedtem. Teraz powoli zachodziły się mgłą, która po chwili przerodziła się w łzy.
Isleen zerwała się z podłogi i podeszła do Eleny. Dziewczyna wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście, ale nie można było się temu dziwić. Działanie czaru osłabiło ją, a również świadomość, jak blisko czai się śmierć nie była podbudowująca.
Czarownica przyklękła przy dziewczynie i zaczęła się jej intensywnie przyglądać. Nie miała pojęcia co robić.
-Klausowi udało się osiągnąć cel?- Zupełnie nie takiego pytania spodziewała się Isleen kiedy Elena zwróciła w jej stronę twarz. Zbita z tropu przynajmniej pół minuty zastanawiała się nad pobudkami kierującymi panną Gilbert do zadanie tego pytania. Gdy nie potrafiła znaleźć żadnego, rozsądnego wytłumaczenia postanowiła powiedzieć prawdę.
-Tak. Odnalazł Katherine.
-Czy teraz będę mogła wrócić do domu?- W oczach dziewczyny mignęła nadzieja, ale zaraz potem zniknęła gdy zobaczyła minę Isleen będącą niemą odpowiedzią.
-Co Klaus chce teraz ze mną zrobić?- Elena podciągnęła kolana jeszcze wyżej pod brodę i skuliła się.
-Nie wiem. Działanie czaru jest bardzo destrukcyjne. Dzięki właściwościom sobowtórów zostałaś połączona z Katherine, ale to Cię niszczy.- Zanim wiedźma zorientowała się co mówi, było już za późno. Elena wybuchła szlochem pomieszanym z urywanymi zdaniami.
-Ja... Nie chcę...Dlaczego?...Przecież ja nic...- Łkała.
Patrząc na jej rozpacz kobieta miała ochotę wstać i jak najszybciej uciec, odciąć się od wszystkich problemów, ale nie mogła.
-Spokojnie Eleno.- Isleen starała się mówić spokojnie i przekonująco.- To nie twoja wina.
-Ale ja nie chcę umierać nie rozumiesz?!- Łkanie i słabość zamieniły się nagle w gniew.- To nie będzie tylko moja śmierć. To będzie śmierć dziecka! Dziecka Damona! Mojego i Damona! Ja nie chcę...
Isleen przyglądała się tej scenie, ale nie mogła być tylko biernym uczestnikiem zdarzeń. Wiedziała, że musi coś zrobić, ale jednocześnie bała się. Tak cholernie się bała starcia z Klausem. Wiedziała, że to była właśnie ta sytuacja życiowa w której żadne wyjście nie będzie dobre. Jakkolwiek postąpi popełni błąd.
Ogrom tych emocji powoli ją przytłaczał. Wiedziała, że teraz powinna wesprzeć Elenę i powiedzieć jej, że zrobi wszystko, żeby jej pomóc, ale nie mogła. Zamiast tego podniosła się na nogi i ruszyła w stronę drzwi ostatni raz odwracając się. Serce przeszedł jej dreszcz, gdy napotkała parę nienawidzących i pełnych pogardy oczu dziewczyny, którą właśnie tak bezwzględnie wystawiła na śmierć.

                                 

                                                                          ~*~
Tłum ludzi przewijał się przez jedno z lotnisk w stanie Virginia. Jedni w pośpiechu mknęli w stronę odpraw samolotowych, inni opuszczali budynek, szczęśliwi, że wreszcie dotarli do celu. Właśnie wśród tych drugich była Katherine, z tą jednak różnicą, że wcale nie była szczęśliwa. Toczyła ze sobą walkę, nie wiedząc co właściwie robi. Nie mówiąc nic Stefanowi spakowała się i pierwszym lepszym samolotem wróciła do Stanów. Normalnie nigdy nie zgodziłaby się podróżować tak niską klasą, siedząc obok bachora z chorobą lokomocyjną, czy jak to się zwie. Była przystosowana do luksusu, ale tym razem nie miało to znaczenia. Musiała wrócić do Mystic Falls. Jak najszybciej. Gdzieś głęboko, bardzo głęboko czuła, że zbliża się niebezpieczeństwo, ale gdy tylko patrzyła na szkatułkę, którą przykrytą płaszczem trzymała niczym dziecko w dłoniach, to uczucie znikało. Zastępowało je poczucie, że musi ją oddać. Oddać Klausowi, bo to jego własność.
Katherine wyszła przed budynek lotniska rozglądając się na boki, upewniając się, że nikt nie zwraca na nią większej uwagi. Nie mogła wziąć taksówki. Było to zbyt niebezpieczne, a poza tym żadna nie zawiozłaby ją do oddalonego ponad 300 kilometrów Mystic Falls. Zamiast tego skierowała się do znajdującej się w pobliżu wypożyczalni samochodów.
Na miejscu wzięła pierwszy lepszy model i odetchnęła z ulgą kiedy wreszcie usiadła za kółkiem. Była już bezpieczna. Teraz nic nie mogło się stać szkatułce leżącej obok niej na siedzeniu. Zadowolona, że wszystko tak dobrze poszło włożyła kluczyk do stacyjki i odpaliła wóz, który wolno wytoczył się z parkingu, by już po chwili mknąć w stronę celu.

                            

                                                                      ~*~
-Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?- Zapytał Damon Elijaha.
 Byli w pensjonacie Salvatora, ale wampir za nic nie mógł się skupić. Wiedział, że czas leci nieubłaganie i że niedługo może być za późno na cokolwiek. Miłość do Eleny i strach odbierały mu umiejętność trzeźwego myślenia, które było teraz niezbędne. Jak to jest, że zawsze wszystko musi iść nie tak jak powinno?
-Nic lepszego nie wymyślimy.- Odparł Pierwotny i pociągnął spory łyk ze szklaneczki jaką trzymał w ręce.
-Dalej nie jestem przekonany.
-Jeśli mogę się wtrącić.- Dodał Alaric.- To uważam, że Elijah ma rację. Plan może nie jest jakiś doskonały, ale lepsze to niż nic. Damon.- Saltzman zwrócił się w stronę Salvatora.- Musimy coś zrobić zanim będzie za późno.
-Myślisz, że tego nie wiem?!- Krzyknął wampir, który za nic nie mógł się już kontrolować.
-Ostatniego czego nam teraz potrzeba to kłótnia panowie. Lepiej zabierzmy się, za wykonywanie zadania. Ja postaram się porozmawiać z bratem i odwrócić jego uwagę. Może kiedy straci czujność powie mi co zrobił z Eleną. Kiedy już się czegoś dowiem zadzwonię do was i zajmiecie się resztą.- Elijah wstał i podszedł do drzwi.
-Tylko nie spieprz tego!- Krzyknął za nim Damon.

                             

                                                                    ~*~
Klaus z triumfalnym uśmiechem odłożył słuchawkę telefonu. Właśnie jedna z jego hybryd przekazała mu informacje, że Katerina jest juz 100 kilometrów od Mystic Falls. Wszystko szło jak po maśle. Przez jeden moment zwątpienia martwił się, że plan nie wypali, ale przecież to nie mogło się zdarzyć. W końcu on zawsze wygrywał. Nie miał pojęcia co by zrobił, gdyby szkatułka wpadła komuś innemu w ręce. Swoją drogą zastanawiające było to dlaczego Katerina sama ni wykorzystała jej zawartości, ale prawdopodobnie wolała najpierw ugrać coś więcej. Zawsze była zbyt zachłanna i w tym wypadku to ją zgubiło.
Klaus przerwał rozmyślania słysząc kroki zbliżające się do gabinetu. Po chwili w drzwiach ukazała się głowa Caroline.
-Mogę?- Zapytała.
-Caroline. Jak miło cię widzieć! Wejdź.- Dziewczyna lekko zmieszana tym przyjaznym tonem weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
-W czym mogę Ci pomóc?- Klaus był tak zadowolony z powodzenia swojej misji, że nie zwracał nawet uwagi na to jak przesadnie miły się stał.
-Chciałam tylko zapytać czy wszystko poszło tak jak tego chciałeś?- Care przysiadła na krawędzi biurka i uśmiechnęła się przyjaźnie, przez co Klaus poczuł się jakoś dziwnie. Była taka piękna, że nie mógł oderwać od niej oczu.
-Poszło nawet lepiej.- Odparł.- Katherine już jedzie do Mystic Falls z moją szkatułką.
-Szkatułką?
-Widzisz kochanie.- Klaus wstał i zaczął się przechadzać po pokoju.- W tej szkatułce jest coś, co sprawi, że będę musiał się bać.
-Bać?- Caroline przeszedł dreszcz. Przez więź jaką czuła z Pierwotnym okropnie martwiła się o niego i interesowało ją wszystko co było z nim związane.
-Nie martw się słonko.- Klaus podszedł do niej i popatrzył w jej w oczy.- Nic mi nie będzie i duża w tym twoja zasługa. Gdyby nie twoja pomoc byłoby trudniej.- Uśmiechnął się do dziewczyny, a jej serce zabiło szybciej.
-Ja...-Jęknęła, ale urwała, bo Klaus wziął w palce kosmyk jej włosów i zaczął się nim bawić.
-Co mówiłaś, my love?- Spytał niby to od niechcenia oglądając z każdej strony kosmyk włosów.
-Ja po prostu...- I znów nie dokończyła zdania, ponieważ Pierwotny pochylił się i zaczął całować jej szyję.
Caroline czuła jakby rozpływała się pod jego ustami. Nie była w stanie się poruszać tylko biernie poddawała się jego pieszczotom. Wstrzymała oddech, gdy usta Klausa zawędrowały coraz bliżej jej ust, a gdy tylko się spotkały oddała bez wahania pocałunek wplatając ręce w jego włosy.
Chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy to tak długo na to czekała. Odkąd spotkała Klausa jej całe życie uległo przemeblowanie. To on stał się najważniejszy.
Ręce Klausa stale błądziły po jej ciele odkrywając coraz więcej i śpiesząc się jakby zaraz Care miała zniknąć. Już po chwili zrzucił z niej zieloną sukienkę w którą była ubrana, a następnie odsunął się mimo protestów dziewczyny.
-Co się stało?- Oddech Care był przyspieszony, ale jakoś zdołała wydusić z siebie to zdanie mimo trudności.
Klaus tymczasem oddalił się lekko i z westchnieniem spojrzał na nią pełen podziwu.
-Jesteś piękna Caroline.

                             
__________________________________________________________________
Witajcie Kochani!
Oto nowy rozdział po dłuuuuugim czasie nieobecność. Trudno było mi wcześniej znaleźć chwile, jako że koniec roku to najgorsza rzecz jaka może być. Pełno sprawdzianów, kartkówek, wystawianie ocen... Po prostu masakra, ale już jestem.
Jestem strasznie zadowolona z tego rozdziału. Sama nie wiem dlaczego, ale po prostu jestem z siebie dumna. Mam nadzieję, że podzielicie moje zdanie co do moich wypocin.
Chciałabym Was poinformować, że niestety zamierzam dodać jeszcze tylko dwa co najwyżej trzy rozdziały, jako że ta historia jak i wszystko inne dobiega już końca.
Komentujcie :D
Pozdrawiam Was serdecznie ~ Annabelle